
Z zielarką w kuchni
Od dziecka lubiłam gotować. W moim domu są dziesiątki książek kucharskich i wycinków z gazet z przepisami z różnych stron świata. Pasjami wypróbowywałam te przepisy, choć w czasach mojej młodości wielu potrzebnych składników w sklepach nie było i trzeba było je czymś zastępować. I tak sos sojowy zastępowała mi przyprawa do zup, a sos hoisin udawały powidła śliwkowe. O świeżym imbirze można było tylko pomarzyć, więc używałam suszonego, a grzyby mun zastępowały suszone podgrzybki. W roli szynki występowała mortadela, a funkcję kiełbasy chorizo pełniła zdobyta z dużym wysiłkiem kiełbasa jałowcowa posypana papryką.
Teraz wszystko się zmieniło. W sieci można kupić praktycznie wszystko i wypróbować niezliczone ilości przepisów kulinarnych. Można też podróżować i poznawać smaki świata. Bardzo mnie to cieszy. I teraz moje wakacje to nie tylko chodzenie po górach, pływanie kajakiem, jazda na rowerze czy zwiedzanie zabytków i muzeów. To także odwiedzanie lokalnych restauracji, barów, zaglądanie na targi i do ulicznych budek z jedzeniem wszędzie tam, gdzie się znajdę. W ten sposób odkryłam rewelacyjne pierogi w Nisku i obłędny żurek z chrzanem w Szczebrzeszynie. Kiedy wyjeżdżam za granicę zawsze staram się nauczyć choć kilku słów w języku kraju, do którego jadę, aby móc zapytać kelnera (a czasem kucharza) o to, jak i z czego zrobiona jest potrawa, która mnie szczególnie zainteresuje. Takie pytanie bardzo ucieszyło kiedyś kucharza we Włoszech. Machał mi potem z kuchni z szerokim uśmiechem. A właściciel restauracji na Sycylii z wielkim zaangażowaniem i bardzo skrupulatnie tłumaczył mi, jak robi się przepyszne marynowane oliwki z pietruszką według starego przepisu jego babci.
Od kiedy poważnie i naukowo zajęłam się ziołami patrzę na potrawy nieco inaczej niż kiedyś. Widzę w nich substancje lecznicze i odżywcze. I wciąż ze zdumieniem odkrywam mądrość, która tkwi w sposobie komponowania tradycyjnych posiłków w różnych krajach.
W cyklu „W kuchni z zielarką” chciałabym opowiedzieć Wam o swoich ulubionych potrawach przez pryzmat fitoterapii czyli ziołolecznictwa.
Jako że mamy zimę, bohaterem tego odcinka będzie rozgrzewający napój, zapewne wszystkim doskonale znany, czyli grzane wino z korzeniami.
Zwykle dodajemy do niego anyż, imbir, cynamon, goździki i skórkę pomarańczy. Ja dodaję także cząstki pomarańczy, ale już po wlaniu do kubeczka.
Popatrzmy na składniki grzańca z zielarskiego i naukowego punktu widzenia.

Kłącze imbiru jest używane w tradycyjnej chińskiej i indyjskiej medycynie od ponad 2500 lat. Badacze odkryli, że ma między innymi działanie przeciwwirusowe. Zawarte w nim fitoncydy hamują rozwój rinowirusów odpowiedzialnych za 50% przeziębień.
Anyż jest jedną z najstarszych uprawianych roślin. Owoc anyżu był używany od wieków w celach medycznych, między innymi w starożytnym Egipcie. Informacje na temat jego leczniczego zastosowania można znaleźć w tak zwanym „papirusie Ebersa”, zwoju o tematyce medycznej mającego ponad 3500 lat. Anyż ma działanie wykrztuśne i rozszerza oskrzela. Dawniej górnicy dostawali cukierki anyżowe zwane „kopalnioki”, aby chronić płuca przed pyłem i zanieczyszczeniami.
Cynamon to mielona kora cynamonowca. On również był używany w starożytnym Egipcie i w dawnej medycynie arabskiej. Cynamon hamuje rozwój wirusów i obniża gorączkę.
Goździki to pączki kwiatowe goździkowca zbierane przed rozkwitnięciem. Używane są w tradycyjnej medycynie chińskiej i w indyjskiej ajurwedzie. Działają wykrztuśnie, przeciwzapalnie i przeciwbólowo.
Ostatni ze składników grzańca, skórka pomarańczowa, zawiera naringinę, która odpowiada za jej gorzki smak. Związek ten występuje także w soku z grejpfruta i skórce cytrynowej. W naszym organizmie przekształca się on do nanrigeniny, która ma działanie przeciwzapalnie. Substancja ta powoduje także wzrost stężenia substancji leczniczych we krwi. Przy okazji – to jest powód, dla którego nie wolno popijać leków sokiem z grejpfruta. Może to bowiem spowodować znaczne zwiększenie ich stężenia. Podobnie rzecz ma się z alkoholem. Popijany sokiem grejpfrutowym znacznie mocnej nas zatruwa.
W przypadku naszego rozgrzewającego i leczniczego odwaru na winie, nie musimy się takim działaniem naringiny przejmować. Po ugotowaniu alkoholu w nim już niewiele pozostanie, a więc zwiększenie jego stężenia nam nie zaszkodzi. A zwiększenie stężenia w naszym organizmie występujących w napitku substancji leczniczych nawet się przyda. Bo lek ten polecam w początkach infekcji, kiedy musimy zadziałać przeciwwirusowo mocno i stanowczo.

Choroba wirusowa wymaga wielokierunkowego działania. Musimy uniemożliwić wirusom rozprzestrzenianie się po organizmie. Trzeba zahamować stan zapalny, który wiąże się z odpowiedzią naszego układu immunologicznego na atak wirusa. Często musimy zlikwidować gorączkę i ból głowy. Ważne jest też oczyszczenie płuc. Jak widać przyprawy korzenne świetnie się do tego nadają.
W fitoterapii jedną z metod ekstrahowania substancji leczniczych z różnych części roślin jest zalewanie ich gorącym alkoholem. Tak przygotowany lek nazywa się intraktem.
Zatem kiedy poczujecie, że „coś Was bierze” przygotujcie sobie wino z przyprawami korzennymi.
A kiedy ktoś w domu zapyta – kochanie, co tam popijasz? – można będzie szczerze odpowiedzieć – zażywam ziołowy intrakt przeciwwirusowy. Brzmi to zupełnie inaczej niż – piję grzańca, prawda?
Smacznego.
Małgorzata Adamiak-Zabłocka
blog osobisty:
www.klinikapodagryka.pl
konsultacje i kursy zielarskie:
www.chwilaznatura.pl
fanpage:
www.facebook.com/klinikapodagryka
www.facebook.com/przystanekchwila
fot. nagłówek: Shutterstock
Udostępnij