
Nigdy nie jest za późno
Leszek Grabarczyk w rozmowie z Andrzejem Proniewiczem i Gerardem Konadorem – prawdopodobnie najstarszymi aktywnymi tenisistami w Piastowie (jeśli nie w całym województwie).
fot. Leszek Grabarczyk
LG: Widzę was regularnie grających na kortach PTTiB już od kilkunastu lat. Szczerze mówiąc, podziwiam. Ile macie lat?
Andrzej: Ja mam 15, a kolega 17 – do setki [śmiech].
LG: To mi się podoba. Żart i dystans do siebie. Jak rozpoczęła się wasza przygoda z tenisem?
Andrzej: Zawsze byłem aktywny i pozytywnie nastawiony do rekreacji fizycznej, a z tenisem zaprzyjaźniłem się w wieku siedemdziesięciu dwóch lat.
Gerard: Ja trochę wcześniej, bo przed sześćdziesiątką.
fot. Leszek Grabarczyk
LG: Czyli: nigdy nie jest za późno. A co skłoniło do wyboru akurat tej dyscypliny?
Andrzej: Zamiłowanie do ruchu. Do gry potrzeba tylko dwóch i przy okazji można pogadać o różnych sprawach, powspominać, pożartować i mile spędzić czas.
Gerard: Nasze stare kości potrzebują słońca, ciepła, a płuca świeżego powietrza.
LG: No, to macie całe życie przed sobą, aby grać. Pewnie jesteście kumplami?
Andrzej: Tak. Łączy nas tenis, ale i inne rzeczy
Gerard: Potwierdzam. Mamy, o czym pogadać.
LG: Sprawy zawodowe?
Andrzej: Ja jestem inżynierem lotnictwa. Zajmowałem się automatyką pneumatyczną. Po przemianach, w 1990 roku założyłem firmę. Kilkanaście lat temu zakończyłem działalność.
Gerard: Ja też jestem inżynierem, ale elektroniki. Też założyłem własną firmę i jeszcze dalej pracuję, wykonując usługi, udzielając konsultacji i porad.
fot. Leszek Grabarczyk
LG: Mieszkacie w Piastowie, a skąd Wasze korzenie rodzinne?
Andrzej: Moja rodzina od kilku pokoleń mieszkała na Wołyniu, w Krzemińcu i jego okolicy. Moi dziadkowie i rodzice mieli mały majątek pod Krzemieńcem. Przyszedł pamiętny rok 1943. Wczesną wiosną, bo już w kwietniu, dzięki intuicji babci, uciekliśmy w ostatniej chwili do położonego w pobliżu lasu. Do dzisiaj mam przed oczami łunę i słyszę słowa mamy: „pali się nasz dom”. Leszku, co było dalej, i historia mojej rodziny przed i po powstaniu styczniowym, aż do tamtego kwietniowego czasu, to rozmowa na długie godziny.
fot. Leszek Grabarczyk
Gerard: Natomiast moja rodzina pochodzi z Wilna i jego okolic. Dziadkowie i rodzice też mieli majątek pod Wilnem. Po wojnie, w 1945 roku w rodzinie i wśród sąsiadów prowadzone były dyskusje, czy zostać, czy wyjeżdżać do centralnej Polski. Pamiętam taki moment. Miałem wtedy 5 lat. Siedzę na fortepianie. Po ożywionej dyskusji, ojciec mówi do mamy: „rzućmy monetą”. Padło, że wyjeżdżamy. Reszta rodziny została.
LG: Teraz rozumiem. Łączy was dusza kresowiaka. Poczucie humoru, pokonywanie trudności, cieszenie się życiem i tą chwilą na korcie, w pełnym słońcu. Andrzeju, Gerardzie, wielkie gratulacje i dzięki za tę rozmowę. Dajecie niesamowity przykład młodszym i bardzo młodym. W imieniu czytających ten tekst i swoim, życzę wam zdrowia i wielu lat gry na kortach, do setki – co najmniej.
Andrzej, Gerard: To my dziękujemy za niespodziankę, że zauważyłeś nas i zechciałeś porozmawiać. Te korty mają swoją historię, ślicznie położone, młodym i starym dają możliwość aktywnego wypoczynku. Tak trzymać.
Rozmawiał: Leszek Grabarczyk
Udostępnij